Akcja: Wędrujący bilet

Transport publiczny w Krakowie publiczny jest coraz bardziej jedynie z nazwy. Nasze wydatki na przejazdy można jednak skutecznie ograniczyć, legalnie i bez ryzyka otrzymania mandatu. Wystarczy zostawiać skasowany bilet dla kolejnego podróżnego.

Władze Krakowa podniosły ceny biletów MPK. Od 4 sierpnia za przejazd trzeba zapłacić po kilkadziesiąt groszy więcej.  Ograniczona została również ilość i częstotliwość połączeń. Mamy więc paradoksalną sytuację, w której za gorsze usługi zmuszeni jesteśmy płacić więcej.

Kiepskiej jakości usług świadczonych przez MPK dowodzi również akcja prowadzona przez lokalny oddział Gazety Wyborczej – pod hasłem ” Białe plamy krakowskiej komunikacji”. Mieszkańcy mogą zgłaszać miejsca do których MPK nie dociera w wystarczającym stopniu. Doskonałym przykładem obrazującym problem jest ulica Kuźnicy Kołłątajowskiej, położona 4 kilometry od Dworca Głównego, do której dojazd z niego zajmuje ponad godzinę. Konieczność przesiadki sprawia, że koszt takiego przejazdu tam i z powrotem wynosi 11 złotych i 20 groszy. Podobnych miejsc w Krakowie niestety jest więcej.

Od kilku miesięcy kontrolerzy posiadają też dodatkowe uprawnienia które umożliwiają im użycie przemocy wobec pasażera, który nawet o minutę ponad czas przewidziany na bilecie przebywał w pojeździe. W regulaminie nie uwzględniono korków, niepunktualności autobusów w miejscach przesiadek oraz innych czynników. Coraz więcej jest natomiast przypadków w których kontrolerzy w brutalny sposób traktują pasażerów. Warto zaznaczyć iż ustawa dająca im takie uprawnienia nie jest zgodna z konstytucją, jasno określającą kto ma prawo do użycia środków przymusu bezpośredniego.

Odpowiedzią pasażerów na podwyżki i formą protestu może być odświeżenie rozwiązania, które kiedyś stosowane było w wielu miastach dość powszechnie. Chodzi o przekazywanie skasowanych biletów kolejnym pasażerom. Można to łatwo zrobić wysiadając z pojazdu lub pytając czekających na przystanku. Bardziej nieśmiałym zostaje możliwość pozostawiania biletu np. na automacie biletowym. Kolejnym podróżnym przekazać warto jeszcze ważne bilety czasowe lub jednorazowe. Pomimo, iż bilet traci ważność po dojechaniu do końcowego przystanku, to w Krakowie nie brakuje długich linii przecinających całe miasto, na których przekazywanie biletów sprawdza się najlepiej.

Podobne kampanie pojawiły się ostatnio również w Trójmieście, Warszawie oraz Wrocławiu będąc odpowiedzią na horrendalne podwyżki cen biletów. Stanowią one z jednej strony praktyczny sposób na ograniczenie naszych wydatków na przejazdy, a z drugiej formę protestu przeciwko obciążaniu kosztami nieudolności władz zwykłych mieszkańców. Inicjatywę w Krakowie można poprzeć za pomocą facebooka: http://www.facebook.com/event.php?eid=263393310338329.

Innym ciekawym rozwiązaniem są kasy ubezpieczeniowe dla gapowiczów. Systemy takie polegają na tym, że uczestniczący w nich płacą małą sumę do ubezpieczalni, a jeśli zostaną złapani na jechaniu bez biletu, karna opłata jest wypłacana ze wspólnej kasy. Pomysł polega na tym, że jeśli ryzyko jest współdzielone pomiędzy wielu ludzi, każdy ryzykuje mniej i zawsze starcza pieniędzy na płacenie kar. A wydatek na składkę ubezpieczeniową jest zawsze mniejszy, niż wydatek na bilety. Rozwiązania takie z powodzeniem działają w Szwecji oraz w niektórych miastach w USA. (niekasuj.org, planka.nu)

5 myśli w temacie “Akcja: Wędrujący bilet

  1. hhhhh pisze:

    genialne ale dlaczego ma dotyczyć tylko biletów,powinny powstać kasy oporu i kasy ubezpieczeniowe oddolne i działające non profit dla osób,którym brakuje na żywność,czynsz,lekarstwa i na opłacenie studiów czy innej edukacji
    kasy powinny integrować małe grupy ludzi bo w naszym społeczeństwie jeszcze wiele wody upłynie w Wiśle zanim ludzie będą ufać obcym na tyle aby im powierzyć chociaż złotówkę i ufać,że ubezpieczenie się zwróci gdy im się w życiu noga powinie
    z MPK coś trzeba zrobić,jest za mało konkurencyjnych przewoźników,gdyby taka kasa powstawała to na pewno bym się przyłączył

  2. Bart Chwastowicz pisze:

    czasem mam wrazenie ze polacy (generalizuje naturalnie) zgrywaja wiekszych ‚dziadów’ niż nimi sa… jestem za kasowaniem biletow i absolutnie tego typu akcje dzialaja na mnie jak plachta na byka. Nie rozumiem czemu nikt nie kupil jeszcze autobusu i nie wozi ludzi zadarmo skoro to takie fajne. Albo wolontariat w MPK, linia nocna proponuje.. Wejscie do pojazdu powinno byc jedno, przy kierowcy za okazniem lub oplaceniem biletu. tak jest w wileu krajach na calym swiecei. a u nas na to MPK jakos nie moze wpasc… i moze wtedy mniej bylo ‚bialych plam’ tanczacych szyn i porozbpierdzielancyh przystankow. Naprawde beznadziejna akcja az cisnie sie na usta: komuno wroc!

  3. Pan Nikt pisze:

    Bardzo dobry pomysł. Komunikacja miejska powinna być za darmo i wcale niekoniecznie musi to być nieopłacalne, trzeba by tylko obliczyć zewnętrzne koszty. Jeśli bilety byłyby bezpłatne, a ściślej – nie byłoby ich – to jest spora szansa że część kierowców wybierze autobus lub tramwaj zamiast samochodu. Oznacza to realne zmniejszenie korków, więc też bardziej sprawną komunikację, zmniejszenie liczby wypadków – tu zaoszczędzone są ogromne pieniądze: leczenie ofiar (czasem długotrwałe), wypłacane renty dla inwalidów, utrzymywanie policji, robienie objazdów, spisywanie protokołów, dochodzenia swoich racji przed sądami itp. Kolejna zaleta to zmniejszenie ilości spalin i hałasu, czyli korzyści zdrowotne, czyli odciążenie przeciążonej służby zdrowia. Spadnie też poziom frustracji u kierowców godzinami stojącymi w korkach, czyli mniej pobitych żon, dzieci itd. – no bo na kimś (słabszym) trzeba odreagować stres. Drogi też pewno wolniej by się zużywały więc można by rzadziej je remontować. Mniej korków to więcej wolnego czasu, więc może okazja do jakiejś tam sensownej aktywności… Można by pewno mnożyć te korzyści w nieskończoność, tyle zewnętrznych kosztów motoryzacji ponosi społeczeństwo czyli ludzie zarówno zmotoryzowani jak i niezmotoryzowani. Pewno jak liczba samochodów się zmniejszy na ulicach to więcej ludzi przestanie bać się jeździć po mieście rowerem (co dziś jest swego rodzaju sportem ekstremalnym) – z czego korzyści znowu są liczne. Wizja o którą warto zawalczyć, prawdziwa lawina pozytywnych zmian które zniesienie opłaty za transport publiczny mogłoby wywołać, a zaoszczędzone w dłuższej perspektywie środki mogłyby z nawiązką pokryć utracone dochody z biletów, zwłaszcza, że wydatki zmniejszyłyby się o koszty ich drukowania, instalowania „nowoczesnych” automatów sprzedających bilety, czy też utrzymywania „kanarów”. Niestety wizja ta leży w sprzeczności z paradygmatem obowiązującym we współczesnym tzw. cywilizowanym świecie, gdzie wyżej wymienione społeczne koszty traktowane są w ujęciu systemowym jako zyski tzn. liczą się do wzrostu PKB. Nie dziwi więc, że władze zdecydowały się na obranie kierunku przeciwnego, co spowoduje lawinę konsekwencji w drugą stronę. Tzn. wzrost cen biletów spowoduje że coraz więcej ludzi wybierze samochód, więc wypadków będzie więcej, spalin, hałasu, frustracji, stresu itd. Będzie też więcej gapowiczów, więc trzeba będzie zatrudniać coraz więcej kontrolerów, potem kontrolerów kontrolerów – bo wiadomo, że przecież mogą brać łapówki. Coraz więcej będzie brutalnych „incydentów” – sytuacja gdy człowieka coraz częściej nie stać na bilet, a wszędzie daleko będzie powodowała wzrost frustracji. Więc trzeba będzie dodatkowo zatrudniać ochroniarzy lub „kanarom” przyznawać coraz więcej uprawnień, może nawet w ostateczności dać im broń? Jak wiadomo każda dodatkowo przydana władza w oczywisty sposób prowadzi do nadużyć. To w ostatecznym rozrachunku będzie kolejną cegiełką służącą kryminalizacji znacznej części stale ubożejącego społeczeństwa, czyli dalsza rozbudowa sieci penitencjarnej, zacieśnianie mechanizmów społecznej kontroli itd. Zmniejszenie liczby pasażerów spowoduje też realny spadek dochodów ZTM z biletów, więc znowu trzeba będzie podnosić ceny i ciąć koszty, więc spadnie jakość usług i pensje kierowców, a cały cykl się powtórzy. I tak do rychłego końca, bo przedstawione zmiany stanowią zaklęty krąg który przerwie dopiero bankructwo i zapewne prywatyzacja komunikacji publicznej. Prywatne biznesy oczywiście muszą być dochodowe, więc aby bilety były w miarę tanie – na poziomie możliwym do zaakceptowania przez pasażerów – będą oszczędzać na kierowcach, wymagać nadgodzin, ignorować BHP, więc realnie tu też jakość usług spadnie. Dziś jest relatywnie wysoka bo konkuruje głównie z transportem publicznym – haniebnie niedoinwestowanym i zarządzanym w sposób kompletnie nielogiczny i szkodliwy. Ceny w najlepszym razie będą porównywalne do obecnych, a gdyby nawet jakość usług sieci prywatnych była lepsza nie rozwiązuje to nijak wymienionych wcześniej problemów generowanych przez motoryzację, a które obciążają finansowo i zdrowotnie społeczeństwo jako całość.

Dodaj komentarz